+2
kamil.p 19 stycznia 2015 00:23
Nareszcie, nowy rok i pierwsza podróż do wiecznego miasta. Bilet kupiony kilka miesięcy temu doczekał się realizacji.

Rzym przywitał nas pięknym słońcem. Mimo że w Polsce mamy około pięciu stopni, tu termometry wskazują dwadzieścia!



Stare budowle, niesamowity klimat i pełen luz Włochów… bezcenne.





Od czego zaczynam… oczywiście od Koloseum. Miejsce, które robi wrażenie o każdej porze dnia, oraz z każdej perspektywy. Oglądając tą rzymską arenę mijamy setki turystów, ochoczo robiących sobie salfie na tle każdej starożytnej pamiątki.

Z Koloseum ruszam dalej, plan napięty więc nie ma dużo czasu na zwiedzanie a do zobaczenia jest jeszcze dużo…

Komunikacja miejska? Ja wolę piesze wędrówki klimatycznymi uliczkami Rzymu.



Miasto nie jest duże, lecz pokonanie niektórych skrzyżowań jest co najmniej ryzykowne. Przepisy? Jakie przepisy, tu chyba każdy ma swój kodeks ruchu drogowego. No ale nie to jest najważniejsze, najważniejszy jest ten klimat, klimat „lekkiego” podejścia do życia.



Koloseum, Forum Romanum, Plac Wenecki, oczywiście znowu zabłądziłem… i to właśnie jest najlepsze w pieszych wędrówkach, nigdy nie wiesz gdzie trafisz.







Przemierzając kolejne zaułki miasta, trafiam do chyba najsłynniejszych schodów na świecie na placu hiszpańskim. Wieczorne światło doskonale podkreśla wszystkie detale tego urokliwego miejsca, choć dość małego, bo nie jest to jakiś duży plac, kilka schodków i fontanna, ale za to to co się dzieje wokół… to trzeba samemu poczuć.



Kolejny dzień i kolejne plany zwiedzania. Z hotelu wyruszam w stronę Watykanu, oczywiście ponownie mijam Koloseum, mój ulubiony budynek do fotografowania.







Dalej trafiam na miejsce, które uwielbiam, gdzie można znaleźć wszystkie najświeższe produkty w Rzymie, czyli targ Campo de’ Fiori… i te mandarynki. Bo właśnie mandarynki w tym okresie to to czego trzeba spróbować, ich smak… nie do opisania to trzeba samemu poczuć.



Oczywiście cała kuchnia włoska, nie bez znaczenia jest nazywana najlepszą na świecie. Nie tylko owoce ale przede wszystkim pizza zasługuje na uznanie, niebo w gębie. No ale chwila na jedzenie i ruszam dalej z moim aparatem.





Watykan… trochę mały, ale jednocześnie imponujący z każdej strony i każdego miejsca gdzie tylko można go ujrzeć… najlepiej z mostu gdzie z niebywałą gracją pozują mewy… tak mewy (a przynajmniej tak sądzę) to mistrzynie modelingu i ta światowego bo chyba wszyscy turyści robili im zdjęcia. Zawsze wybierały takie miejsce aby najlepiej zaprezentować się na panoramie miasta.







Chodząc po uliczkach miasta natrafiam na Panteon, to budynek, który zrobił na mnie największe wrażenie, jego wielkość, monumentalność, to jak się wkomponował w otaczające go budynki… niesamowite miejsce, które trzeba koniecznie zobaczyć zwiedzając Rzym.





I oczywiście dzień ponownie kończę na schodach hiszpańskich, nie wiem jak ale zawsze tam trafiam…





Wyjazd niestety jest krótki bo mam tylko trzy dni na zwiedzanie, a do zobaczenia jest naprawdę wiele, do zobaczenie i spróbowania, bo jedzenie… i te mandarynki. Mandarynki są tu wszędzie.



Ostatni dzień to krótki spacer po uliczkach Rzymu oraz dokładne zwiedzanie ruin Koloseum I Forum Romanum, imponujące… ale co ja tam będę pisał, lepiej zobaczcie to na zdjęciach. A i te mandarynki….













#janiepiszejarobiezdjecia
k.

Dodaj Komentarz

Komentarze (2)

malalovli 23 stycznia 2015 21:55 Odpowiedz
oj, nudy straszliwe. Przykro mi... a Via Appia? a Morze Tyrreńskie oddalone o 25km od Rzymu...? słabo.
malalovli 23 stycznia 2015 21:59 Odpowiedz
nie chciałam być złośliwa czy niemiła.. ale nie mogę się nadziwić, że takie wycieczki to często niedająca się czytać grafomania. zachwyty nad pizzą (najsłabsza ze wszystkich, jakie jadłam była właśnie w Rzymie), nad mandarynkami na oklepanym Campo... po prostu nudy i opowieści jakich setki po weekendzie w Rzymie.